Coraz mniej Ameryki
"Ironią ostatniego ćwierćwiecza jest to, że triumf amerykańskich koncepcji wolnego rynku i demokracji, jakiego manifestacją był upadek komunizmu, przyczynił się do osłabienia pozycji Stanów Zjednoczonych w gospodarce światowej", napisał Andrzej Lubowski w "Gazecie Wyborczej".
Artykuł jest długi pod adresem Coraz mniej Ameryki.
Publikujemy tylko co ważniejsze, naszym zdaniem, spostrzeżenia i opinie.
Zawirowania na Wall Street przekładają się na perturbacje na całym świecie. Dla przykładu, posiadaczami obligacji Fannie Mae i Freddie Mac, na setki miliardów dolarów, są rządy Chin, Rosji, Japonii i Korei. AIG ma wprawdzie w swej nazwie słowo "American" (American International Group), ale ponad połowa z 162 tysięcy zatrudnionych pracuje w Azji.
PKB Stanów Zjednoczonych – 14 bln dolarów – jest większy niż PKB Japonii, Niemiec, Wielkiej Brytanii i Francji razem wziętych, i wciąż przeszło czterokrotnie wyższy niż Chin. Zarówno potencjał militarny, jak i zaplecze naukowo-badawcze USA nie mają sobie równych. Ogromny atut Ameryki to niespotykana w żadnym innym rozwiniętym kraju kultura przedsiębiorczości. Ale pozycja USA w gospodarce światowej słabnie.
W dobie globalizacji losy firm amerykańskich i przeciętnego Amerykanina zaczynają biec innymi torami. Jak powiedział szef rady nadzorczej Intela, Intel może znakomicie prosperować, nie zatrudniając ani jednego Amerykanina.
W 2001 r., gdy Chiny przyjęto do Światowej Organizacji Handlu, powędrowała tam nie tylko produkcja tekstyliów, odzieży i mebli, ale obrabiarek i części samochodowych, programów komputerowych i aparatury lotniczej. W handlu sprzętem informatycznym i telekomunikacyjnym Ameryka sprzedaje dziś do Chin za niespełna 3 mld dolarów, a kupuje z Chin za ponad 78 mld. To nie Chiny dokonały rewolucyjnego skoku technologicznego – te towary wytwarzane są w Chinach przez firmy amerykańskie.
Korporacja przenosząc się za granicę, zyskuje. Inaczej wygląda rachunek dla miasta, gminy i stanu, które tracą miejsca pracy. Spadają wpływy podatkowe – zarówno płacone przez pracowników, jak i firmę. Rosną zaś koszty – czysto finansowe, jak płacone ze stanowych budżetów zasiłki dla bezrobotnych – ale i inne, które trudniej mierzyć.
Amerykanie tracą poczucie bezpieczeństwa pracy. Spada ich siła negocjacyjna. Słabnie presja na podwyżki płac, na ubezpieczenia zdrowotne. W przeszłości pracę tracili górnicy, hutnicy, włókniarki. Dziś zaczynają ją tracić programiści z Doliny Krzemowej. Do Indii ze względu na język wędruje nie tylko przemysł przetwórczy, ale praca dla inżynierów, księgowych, programistów, analityków finansowych, a nawet lekarzy, bo na przykład rentgena płuc można obejrzeć i opisać na odległość.
Oficjalne dane rządowe pokazują, że średnia płaca realna w Stanach Zjednoczonych osiągnęła górny pułap w 1972 r., za kadencji prezydenta Richarda Nixona. Od roku 1998 do połowy 2008 wzrosła o 1,1 proc.
Przeciętny Amerykanin wydaje więcej, niż zarabia, brnie w długi, bo bank mu na to pozwala, a przynajmniej do niedawna pozwalał. W przeszłości w momencie przejścia na emeryturę miał już spłacony dom. Dziś jest inaczej. W najgorszej sytuacji są ci, którzy cały zakup nieruchomości sfinansowali z pożyczki, a dziś ich dom albo mieszkanie są warte mniej niż w momencie zakupu. Rok 2007 był pierwszym rokiem od depresji lat 30. ubiegłego wieku, kiedy przeciętna cena nieruchomości spadła. Bieżący rok będzie następnym.
Ameryka pożycza każdego dnia od reszty świata ponad 2 mld dolarów. W czasie życia jednego pokolenia z największego wierzyciela przekształciła się w największego na świecie dłużnika.
Potężnym wsparciem dla dolara jest polityka Chin i Japonii. Oba te kraje siedzą dziś na ogromnych rezerwach obligacji rządu amerykańskiego. W przypadku Chin jest to przeszło 1,8 bln. Daje im to potencjalny instrument nacisku, ale mało prawdopodobne, aby tego instrumentu użyły w dającej się przewidzieć przyszłości ze względu na symbiozę, jaka się wytworzyła – Ameryka daje Chinom pracę, czyli spokój społeczny, a Chiny Ameryce tanie towary. Dla Japonii natomiast, której konsument jest skrajnie wstrzemięźliwy, eksport jest niezbędny dla ożywienia koniunktury. A ten cierpi, gdy jen jest silny. Dlatego Japonia wydaje miliardy na interwencyjne zakupy na rynku walutowym, aby podtrzymać dolara.
W obliczu ucieczki za granicę setek tysięcy dobrze płatnych miejsc pracy trudno będzie oprzeć się pokusie protekcjonizmu. Będzie on jednak mniej niż kiedyś skuteczny. Można nałożyć cła na towary importowane i tworzyć zachęty finansowe dla produkcji w kraju, ale trudniej zmusić firmę, aby nie inwestowała za granicą, bądź kontrolować usługi świadczone przez internet. A gdyby przemysłowe towary konsumpcyjne dziś importowane znów produkować w Ameryce, to ceny i koszty utrzymania pójdą ostro w górę.
Stany Zjednoczone stają w obliczu wyzwań, których większość społeczeństwa po prostu nie jest świadoma, a większość polityków unika. Nie ma dla tych wyzwań łatwych rozwiązań, a trudne budzą strach, bo grożą utratą głosów. Są albo społecznie niepopularne, albo napotykają opór potężnych grup interesu.
Ironią ostatniego ćwierćwiecza jest to, że triumf amerykańskich koncepcji wolnego rynku i demokracji, jakiego manifestacją był upadek komunizmu, przyczynił się do osłabienia pozycji Stanów Zjednoczonych w gospodarce światowej.
Ból adaptacji do coraz bardziej globalizującego się świata można łagodzić, tworząc liczne dobrze płatne miejsca pracy, które nie poddają się łatwo pokusom outsourcingu. Rolę tę spełniać mogą inwestycje infrastrukturalne: budowa mostów, dróg, tam i śluz, szybkich kolei.
Po zawaleniu się w ubiegłym roku mostu w Minneapolis okazało się, że blisko 80 tys. mostów wymaga remontu. Ameryka potrzebuje swego rodzaju repliki "Nowego Dealu". I w tej właśnie kwestii – co konkretnie zrobić, gdy pozycja Stanów Zjednoczonych w gospodarce ulega erozji, jaką rolę powinno odegrać państwo, a jaką rynek – rywale o fotel w Białym Domu różnią się najbardziej.
Nasz komentarz:
Nikt nie wie, jak Ameryka ma wyjść z tarapatów, w jakie wpędziły ją zasady, jakie wyznaje – wolność gospodarcza i swobodna wymiana handlowa.
Nawet Andrzej Lubowski, ekonomista i publicysta, który od 1982 r. mieszka w Kalifornii, nie proponuje globalnych rozwiązań.
Jedyny pomysł, jaki przedstawia, to inwestycje infrastrukturalne: budowa mostów, dróg, tam i śluz, szybkich kolei.
Takie inwestycje rzeczywiście mogłyby dać trochę miejsc pracy, ale najpierw trzeba mieć na nie pieniądze, a nie mają ich ani amerykańskie samorządy, ani rząd.
O kierunku rozwoju gospodarczego USA i świata zdecydują Amerykanie za kilka tygodni w wyborach prezydenckich.
Nawet republikanie zorientowali się, że liberalizm to dla Ameryki droga do nikąd, prowadząca wprost w otchłań kolejnego wielkiego kryzysu ekonomicznego.
Na libealiźmie najbardzie skorzystały "komunistyczne" Chiny.
To jest paradoks historii.
Andrzej Lubowski nie wspomina o roli Wal-Mart i innych sieci supermarektów w niszczeniu amerykańskich małych i średnich firm handlowych i produkcyjnych oraz miast.
Może nie zetknął się z tym problemem.
Jerzy Krajewski
Więcej na ten temat:
Waltonowie – najbogatsza rodzina świata
Stany Zjednoczone Socjalistycznej Ameryki
Wal-Mart najcenniejszą marką świata
Amerykański rząd przejmie kontrolę nad AIG
Protekcjonizm w UE to normalność
Supermarkety licencjonowane jak telewizje
Supermarkety zamieniają wolnych ludzi w niewolników
Założenia ustawy o zrównoważonym rozwoju handlu
"Rzeczpospolia" broni interesów wielkich sieci supermarketów
Nikt nie bronił interesów małych i średnich firm
Wyrok Trybunału Konstytucyjnego w sprawie hipermarketów
Prezydent Portugalii otworzy tysięczną Biedronkę
Przykład PR wielkich sieci handlowych
Z Jakubem Szulcem, posłem Platformy Obywatelskiej, rozmawia Jerzy Krajewski
Jest Pan za szybkim anulowaniem ustawy o wielkopowierzchniowych obiektach handlowych (WOH). Czy wie Pan, jakie są skutki dynamicznej ekspansji sieci hipermarketów dla małych i średnich firm handlowych i produkcyjnych, małych miast i stanu bezrobocia?
Czy wie pan, jakie będą skutki ekspansji sieci handlowych za pomocą małych marketów w małych miastach?
Małe markety nie dają im takiej przewagi konkurencyjnej jak centra handlowe. Czy to prawda, że PSL nic chce anulowania tej ustawy?
Rzeczywiście, nasz koalicjant ma wątpliwości w tej sprawie.
Rozumiem interesy PSL. Rozwój sieci hipermarketów bije w małe i średnie firmy handlowe i produkcyjne, m.in. z branży rolno-spożywczej. Wiele z nich funkcjonuje na terenach wiejskich i w małych miastach. Działają i pracują tam wyborcy PSL i klienci banków spółdzielczych. Dla sieci hipermarketów liczą się głównie wielcy dostawcy, dla małych brakuje miejsca ma półkach. Tak dzieje się na całym świecie. Gdy w amerykańskim miasteczku Wal-Mart otwiera hipermarket, lokalny biznes odczuwa to jak wybuch bomby atomowej. Rozwój sieci hipermarketów sprawia, że upadają nie tylko regionalne firmy handlowe, w kłopoty wpadają też mali i średni producenci, bo kurczą się im kanały dystrybucji. To jest gra w monopol, gdzie na końcu rządzą sieci hipermarketów i wielcy producenci.
Ludzie chcą jednak kupować w hipermarketach. Nie wierzę, że władze wojewódzkie, które mają decydować o lokalizacji marketów, będą opierać się życzeniom mieszkańców.
Mieszkam na początku Marek koło Warszawy, kilka kilometrów od dwóch wielkich skupisk hipermarketów. Często robię w nich zakupy i jestem z nich zadowolony. Nie oznacza to jednak, że nie powinienem dostrzegać zagrożeń dla naszej gospodarki związanych z ekspansją hipermarketów. Ustawa o WOH tę ekspansję może tylko lekko wyhamować, ale jej nie zatrzyma. Da jednak trochę wytchnienia małym i średnim firmom. Dziękuję za rozmowę
Uwaga: Rozmowa została autoryzowana w połowie czerwca 2008 r. Kilka tygodni później Trybunał Konstytucyjny orzekł, że ustawa o WOH jest niezgodna z konstytucją. Dyskusja na temat roli sieci hipermarketów w gospodarce trwa jednak nadal.
Cała rozmowa z Jakubem Szulcem