„USA jest w depresji, a nie recesji”
"Dodatni odczyt dynamiki PKB i inne średnio-optymistyczne znaki przesłaniają brzydką prawdę: gospodarka USA jest w depresji podobnej jak w latach 30. ubiegłego wieku", przekonuje David Rosenberg.
W rozesłanym we wtorek 24 sierpnia 2010 r. dziennym raporcie do klientów, David Rosenberg, główny ekonomista Gluskin Sheff, niegdyś główny ekonomista rynku północnoamerykańskiego w Merrill Lynch, przypomina, że podczas Wielkiego Kryzysu także było kilka dobrych momentów, serii pozytywnych odczytów PKB i znaczących wzrostów na rynku akcji. Ale wówczas, jak i obecnie, te oznaki poprawy sytuacji gospodarczej okazały się nietrwałe i prowadziły jedynie do fałszywego poczucia stabilności, pisze ekonomista.
Rosenberg określa obecną sytuację gospodarczą mianem “depresji, a nie tylko jakiejś zwyczajnej recesji”. Przypomina, że każda dobra wiadomość podczas recesji z lat 30., ale także tej rozpoczętej w 2008 roku, wywoływała „euforyczną odpowiedź”.
źródło: www.pb.pl
Sprzedaż domów na rynku wtórnym spadła w USA w lipcu o 27,2 proc. – najmocniej w historii.
Główną przyczyną jest zakończenie stosowania ulg podatkowych dla osób nabywających domy. National Association of Realtors podało, że lipcowa sprzedaż wyniosła 3,83 mln domów w ujęciu zannualizowanym. W czerwcu wynosiła 5,26 mln.
Analitycy ankietowani przez Reutersa oczekiwali 12 proc. spadku sprzedaży domów do 4,7 mln sztuk.
źródło: www.pb.pl
Nasz komentarz:
W szumie informacyjnym, który nas otacza, trudno zorientować się, jak jest naprawdę.
Można choć spróbować ocenić, jaki jest główny trend.
Od września 2008 r., gdy jako jeden z pierwszych w Polsce, ostrzegłem, że czeka nas globalny krach gospodarczy, spodziewam się depresji w USA. Dlatego wyłapuję opinie potwierdzające moje przekonanie.
Jestem tylko dziennikarzem, który trochę rozumie sprawy ekonomiczne. David Rosenberg, główny ekonomista Gluskin Sheff, niegdyś główny ekonomista rynku północnoamerykańskiego w Merrill Lynch, ma większą wiedzę i doświadczenie.
On twierdzi, że USA już są w depresji.
A to znaczy, że cały świat czekają kolejne kłopoty gospodarcze, że czeka nas kolejne dno recesji.
Nikt nas przed nim nie uratuje.
Rządy wielu mocarstw gospodarczych już dużo bardziej nie mają jak się zadłużać. Chiny, które mają olbrzymie nadwyżki finansowe, same nie pociągną globalnej ekonomii. Wpadną w kłopoty, gdy konsumenci w USA i Europie, z powodu bezrobocia i strachu przed depresją, zmniejszą zakupy ich produktów.
W ostatnim półroczu Niemcy bardzo skorzystały z osłabienia euro. Tańsze euro pomogło bowiem ich eksporterom konkurować na globalnym rynku. Ich PKB nie osiągnął jednak jeszcze poziomu z 2008 r., a popyt na ich produkty zmniejszy się, gdy w USA będzie depresja. Na sukcesie niemieckich firm skorzystała Polska, gdyż do Niemiec trafia jedna czwarta naszego eksportu.
Polska uniknęła recesji stymulując wzrost gospodarczy zaciąganiem olbrzymich kredytów na koszt przyszłych pokoleń.
W latach 2008-2009 państwo i samorządy miały łączny deficyt budżetowy znacznie przekraczający 100 mld zł.
Wzrost gospodarczy został utrzymany głównie dzięki kilkudziesięciu miliardom złotych, które popłynęły do kieszeni obywateli w wyniku obniżki składki rentowej i podatku PIT, dokonanej przez poprzednią koalicję rządową PiS, LPR i Samoobrony.
Obywatele dostali więcej pieniędzy i ruszyli na zakupy, co pomogło gospodarce.
Ale w budżecie państwa powstała dziura budżetowa wartości 30-40 mld zł rocznie, którą trzeba było sfinansować za pomocą pożyczek, m.in. z polskich i zagranicznych banków, które kupiły bony skarbowe i obligacje Skarbu Państwa.
Jeżeli spojrzymy na sytuację z perspektywy całego społeczeństwa oznacza to, że kredyty, które zaciągnął w naszym imieniu rząd, przeznaczyliśmy na bieżącą konsumpcję.
To gorzej niż za Gierka, gdy kredyty rządowe były przeznaczane głównie na inwestycje.
Nasz sukces (zielona wyspa – 1,5 proc. wzrostu PKB w 2009 r.) na kredyty nie powinien cieszyć.
Martwić się powinny szczególnie nasze dzieci i wnuki, które będą spłacały nasze długi.
Z moralnego punktu widzenia wygląda to okropnie.
Starzy zaszaleli, a młodzi, którzy nie mogą znaleźć pracy, za ich szaleństwo będą płacili.
Choć w gruncie rzeczy zaszaleli politycy i nadal szaleją, byle tylko utrzymać się przy władzy.
Zamiast mówić ludziom prawdę, kłamią w dzień i kłamią w nocy.
PiS miał nadzieję, że dzięki obniżce składek rentowych i PIT, wygra wybory w 2007 r.
Przegrał jednak, bo większość mediów wypunktowała jego błędy w walce z korupcją, wykorzystywanie służb specjalnych do walki z przeciwnikami politycznymi, a także atakowała bez powodu.
To dobrze, że PiS obniżył składkę rentową i PIT. Źle, że nie znalazł sposobu na załatanie dziury w budżecie, która w wyniku tych obniżek powstała.
Rząd koalicji PO i PSL też niewiele zrobił, by obniżyć deficyt. W zasadzie poddał się prądowi.
W rezultacie deficyt finansów publicznych poszybował w 2009 r. do 7 proc. PKB.
Nasz kraj prostą drogą zmierza do kolejnego bankructwa.
Ma już ponad 700 mld zł długów jawnych i ponad 2 biliony złotych ukrytych zobowiązań.
W tym roku deficyt finansów publicznych wyniesie również 7 proc. PKB.
Rząd natomiast przez wiele miesięcy uprawiał propagandę sukcesu.
"Jesteśmy zielona wyspą", przekonywał premier Donald Tusk.
Świetnie było do drugiej tury wyborów prezydenckich 4 lipca 2010 r.
Kilka dni później okazało się, że świetnie już nie jest i trzeba podwyższyć podatki, a konkretnie VAT o jeden punkt procentowy.
To jednak za mało – tylko 4-5 mld zł rocznie.
Wczoraj, 24 sierpnia 2010 r., rząd zabrał 7,5 mld zł z rezerwy demograficznej na bieżącą wypłatę rent i emerytur. To pokazuje, że naprawdę brakuje mu pieniędzy.
Gdy USA wpadną w depresję, a świat znowu pogrąży się w recesji, koalicja PO/PSL będzie musiała podnieść podatki kolejny raz.
Choć ja proponuje inne rozwiązanie – likwidację II filaru reformy emerytalnej, co radykalnie poprawi stan finansów publicznych w kryzysowych czasach. Zmniejszy potrzeby pożyczkowe państwa o 20-30 mld zł rocznie, obniży oficjalny dług o 200 mld zł i zmniejszy koszty obsługi długu państwa o 5-7 mld zł.
Dziś, 25 sierpnia 2010 r., premier Donald Tusk oraz ministrowie Jacek Rostowski i Michał Boni mają rozmawiać z przedstawicielami OFE o zmianach w systemie emerytalnym.
Może perspektywa depresji w USA i wielkiego kryzysu na całym świecie zmusi polski rząd do racjonalnego działania – do likwidacji OFE.
Również firmy i banki powinny zachowywać się rozsądnie – przygotowywać się na ciężkie czasy.
Jerzy Krajewski