Ułaskawić posła Stanisława Łyżwińskiego!!!
Prezydenci RP ułaskawiali już morderców, którzy z zimą krwią zabijali niewinnych ludzi. A posła Łyżwińskiego, którego oskarżyła zdemoralizowana kobieta, nie potrafią ułaskawić. To kolejny dowód, że żyjemy w bagnie moralnym. Dziś zapytam w Kancelarii Prezydenta RP, jak doprowadzić do ułaskawiania posła Stanisława Łyżwińskiego.
Rok temu tak skomentowałem powołanie Alicji Kornasiewicz na stanowisko prezesa Pekao SA, odnosząc się jednocześnie do informacji zamieszczonej w "Gazecie Wyborczej".
Tekst w "Gazecie Wyborczej", napisany przez Witolda Gadomskiego, z którym pracowałem w "Gazecie Bankowej" na początku lat 90. XX wieku, ma charakter informacyjny, a jednocześnie komentatorski, co nie powinno zdarzać się w poważnym dzienniku.
"Zarzuty wobec niej, że została prezesem banku, który kiedyś sprywatyzowała, nie są zasadne", napisał Witold Gadomski. Co jest ewidentnie komentarzem.
I to komentarzem mijającym się z prawdą.
A nawet przeczącym zdaniu, które w tekście pojawia się trochę wcześniej: "Alicja Kornasiewicz negocjowała między innymi największą w historii Polski prywatyzację – spółki TP SA, a także sprzedaż inwestorom zagranicznym dwu dużych banków – BPH i Pekao SA".
Mam cichą nadzieję, że ta manipulacja to efekt pracy redaktorów prowadzących "Gazety Wyborczej", którzy mocno ingerują w teksty, a nie świadome działanie Witka.
Mój komentarz w tej sprawie jest jasny: Alicja Kornasiewicz kilka lat temu tanio sprzedała włoskiemu globokoncernowi finansowemu akcje Banku Pekao SA, a teraz globokoncern odwdzięcza się jej za to.
Alicja Kornasiewicz nie powinna była przyjąć propozycji objęcia stanowiska prezesa Pekao SA. Stawia to ją i prywatyzację w Polsce w bardzo złym świetle.
A Włosi nie powinni byli składać jej takiej propozycji, bo to również ich stawia w niewygodnej pozycji. Czują się jednak w naszym kraju i Europie tak pewnie, że nie przejmują się tym.
Na inwestycji w akcje Peko SA zarobili kilkanaście miliardów złotych, a my, polskie społeczeństwo, tyle samo straciliśmy.
Za 52 proc. akcji Banku Pekao, drugiego co do wielkości w Polsce, konsorcjum włoskiej grupy bankowej UniCredito Italiano oraz niemieckiego Allianza w połowie 1999 r. zapłaciło resortowi skarbu 4,24 mld zł, a 12 stycznia 2010 r. wartość banku na giełdzie była wyceniona na 45,8 mld zł.
52 proc. akcji 12 stycznia 2010 r. było warte 23,8 mld zł. To oznacza, że obcy zarobili nominalnie 19,6 mld zł, a realnie więcej, bo pakiet kontrolny zwykle wyceniany jest wyżej niż wynika to z iloczynu liczby posiadanych akcji i ich ceny.
Dlaczego tak się stało?
Drugi co do wielkości bank w Polsce został sprzedany w czasie spowolnienia gospodarczego, kilka lat przed wejściem Polski do Unii Europejskiej. Wiadomo było, że ma przed sobą dobre perspektywy.
"UniCredito i Allianz kupiły Pekao w najlepszej możliwej chwili. Polskie banki tkwiły wtedy w kryzysie i uginały się pod ciężarem złych kredytów", oceniła "Gazeta Wyborcza" 27 grudnia 2009 r.
Z tego wynika, że Skarb Państwa sprzedał akcje Pekao SA w najgorszym dla nas momencie.
Tuż przed prywatyzacją zysk netto Pekao wynosił ledwie… 171,5 mln zł, a w 2008 r. wyniósł 3,5 mld zł.
Włosi szybko odkupili akcje od Niemców, a w 2009 r. roku odkupili też od państwa kilkuprocentową resztówkę.
Dziś kontrolują 59 proc. akcji Pekao. Pozostałe są w rękach funduszy inwestycyjnych, emerytalnych i rozproszonych inwestorów giełdowych.
Włosi czują się już tak pewnie w Polsce, że wyrzucili z funkcji prezesa Pekao SA Jana Krzysztofa Bieleckiego, przyjaciela naszego premiera Donalda Tuska.
Pokazuje to bardzo dobrze, jak potężne i wpływowe są globokoncerny, kto tu rządzi.
Na prywatyzacji PZU straciliśmy 18 mld zł, na sprzedaży Pekao SA – 19 mld zł.
I nikt za swe błędy nie powiedział słowa "przepraszam".
Co mogę dodać dziś?
Zwolnienie Alicji Kornasiewicz ze stanowiska Banku Pekao SA kolejny raz pokazuje, kto rządzi.
Rządzą globalkoncerny, które mają pieniądze, za które kupują poparcie polityków i mediów.
Politycy i media na całym świecie nie potrafią oprzeć się pokusie wzbogacenia, dlatego prawdziwych, czyli uczciwych, mediów i polityków na całym świecie jest coraz mniej.
Nawet wydawałoby się poważna "Gazeta Wyborcza" wkłada swój komentarz to tekstu informacyjnego.
Choć osobiście od kilku lat nie uważam "Gazety Wyborczej" za poważne medium. Nie kupuję jej, by nie wzmacniać jej pozycji na rynku, właśnie ze względu na brak rzetelności.
Mierzi mnie jej mocne zaangażowanie polityczne i stronniczość.
To nie jest medium.
To jest tuba propagandowa ugrupowań i ludzi, z którymi na danym etapie sympatyzuje redaktor naczelny "Gazety Wyborczej" Adam Michnik.
Ujawnianie takich sympatii w komentarzach jest zrozumiałe i zgodne ze standardami.
Jednak "Gazeta Wyborcza" wkłada komentarze do materiałów informacyjnych.
A co najgorsze, organizuje wydarzenie o charakterze stricte politycznym.
W listopadzie 2010 r. zwołała w Warszawie bojówki, które brutalnie zaatakowały legalny Marsz Niepodległości.
Pojechałem na ten marsz po przeczytaniu w internecie felietonu Rafała Ziemkiewicz, w którym przekonywał, byśmy nie dali się zastraszyć "GW", byśmy nie dali się skundlić.
Już raz "GW" zastraszyła mnie.
W czerwcu 2006 r. jako szef kapituły Konkursu Gepardy Biznesu przyznałem nagrodę specjalną Andrzejowi Lepperowi, szefowi Samoobrony, wówczas wicepremierowi RP. Przyznałem za obronę interesów małych i średnich firm. Samoobrona starała się wówczas hamować ekspansję sieci hipermarketów i dyskontów. Bardzo dużo było w niej przedsiębiorców, którzy z coraz większym trudem radzili sobie z brutalnymi globalkoncernami, opanowującymi nasz kraj.
W grudniu 2006 r. "GW" odpaliła seksaferę.
Od początku zdawałem sobie sprawę, że Aneta Krawczyk, która oskarżyła Andrzeja Leppera o molestowanie seksualne, to zdemoralizowana, mało wiarygodna kobieta, bo przecież nie potrafiła nawet określić, kto jest ojcem jej dziecka.
Usunąłem jednak ze strony www.gepardybiznesu.pl informację o przyznaniu Andrzejowi Lepperowi specjalnego Geparda Biznesu.
Uczyniłem tak ze strachu, że wykorzysta to przeciw naszemu projektowi "GW", a za nią inne media.
Od tamtego czasu żadnych nagród specjalnych w Konkursie Gepardy Biznesu nie przyznajemy. Liczą się tylko wyniki finansowe.
Ale dziś, gdy sąd kolejnej instancji uznał, że nie ma podstaw, by wsadzić do więzienia Andrzeja Leppera z molestowanie seksualne Anety Krawczyk, jest mi wstyd.
Wstyd, że się wystraszyłem nagonki medialnej na niego.
A tę nagonkę zorganizowała "GW".
Nie cierpię jej za nagonki polityczne.
"GW" jest wrogiem demokracji, wrogiem spokojnej dyskusji o naszych problemach.
Wczoraj przeprosiłem Andrzeja Leppera za swoje zachowanie.
Lubię go, bo jest uczciwym politykiem, prawdziwym politykiem, który broni interesów swoich wyborców, autentycznym przywódcą ludzi, którym trudno poradzić sobie w naszym kraju.
Ci ludzie mają prawo do swojej reprezentacji politycznej.
"GW" nie mogąc znaleźć argumentów, by tych ludzi przekonać, zdecydowała się na kompromitowanie przywódców Samoobrony.
Cała seksafera jest naciągana.
Najgorsze jest to, że znaleźli się w naszym kraju prokuratorzy, którzy wsparli podłą nagonkę "GW", a potem znaleźli się sędziowie, którzy uwierzyli zdemoralizowanej kobiecie.
Nie znam szczegółów sprawy, bo rozprawa została utajniona.
Ale postawa wymiaru sprawiedliwości w sprawie seksafery to jeden wielki skandal.
To dlatego nazywam nasze państwo Rzeczpospolitą Postkomunistyczną.
Również dlatego piszę, że żyjemy w bagnie moralnym.
"GW" mocno przyczyniła się do zbudowania tej okropnej Rzeczpospolitej Postkomunistycznej i uczynienia z naszego kraju bagna moralnego.
Dla mnie poseł Stanisław Łyżwiński, który umiera właśnie w więzieniu, jest więźniem politycznym Rzeczpospolitej Postkomunistycznej.
Wyrok na niego jest prawomocny.
Reżim postkomunistyczny chce, by poseł Łyżwiński zgnił w więzieniu, by tam umarł, by jego tragedia była przestrogą dla innych obywateli, by nie sprzeciwiali się reżimowi.
Prezydenci RP ułaskawiali już morderców, którzy z zimą krwią zabijali niewinnych ludzi.
A posła Łyżwińskiego, którego oskarżyła zdemoralizowana kobieta, nie potrafią ułaskawić.
To kolejny dowód na potwierdzenie moje tezy, że żyjemy w bagnie moralnym.
Dziś zapytam w Kancelarii Prezydenta RP, jak doprowadzić do ułaskawiania posła Stanisława Łyżwińskiego.
Jerzy Krajewski
Więcej na ten temat: