Recesja na Zachodzie jest nieunikniona
Prawdziwi liberałowie, związani z Januszem Korwinem Mikke, zawsze byli za utrzymaniem narodowej waluty – naszego złotego.
Paweł Jabłoński, zastępca redaktora naczelnego "Rzeczpospolitej" nie jest liberałem. Zwykle głosi poglądy bliskie głównemu trendowi politycznemu.
Ja jesienią 2008 r., po tym jak Donald Tusk zapowiedział wprowadzenie euro w Polsce już w 2011 r., radziłem poczekać 5-10 lat, bo kryzys łatwiej przetrwać z własną walutą. Wtedy Paweł Jabłoński wspierał Donalda Tuska i jego postulaty jak najszybszego przyjęcia euro.
Dziś z poważnych partii za wprowadzeniem euro możliwie późno opowiada się tylko PiS.
Choć ja, jak zwykle od 20 lat, zagłosuję na kandydata na posła związanego z prawdziwym liberałem – z JKM.
Globalny kryzys gospodarczy zapowiedziałem 28 września 2008 r. Politycy Zachodu uratowali świat przed nim pompując w prywatne banki i firmy setki miliardów dolarów i euro, pożyczonych na konto dzieci i wnuków. W trzy lata skończyły się im możliwości dalszego zapożyczania się.
Głęboka recesja na Zachodzie jest więc nieunikniona. Kryzys boleśnie dotknie również nowe potęgi: Chiny, Indie, Brazylię.
Czeka nas kilka, a może kilkanaście lat turbulencji w globalnej gospodarce. Własna waluta przyda się w manewrowaniu trendami gospodarczymi w trudnych czasach.
W Polsce byłem jednym z pierwszych, którzy ostrzegali publicznie przed kryzysem.
Od razu też głębiej go zdiagnozowałem.
Bo to nie był i nie jest tylko kryzys finansowy.
To jest głęboki, strukturalny kryzys Zachodu.
Największym problemem jest ubywanie na Zachodzie realnych miejsc pracy, czyli przynoszących dochód na globalnym rynku.
Zachodnie firmy, głównie amerykańskie, wytransferowały dużą część miejsc pracy do krajów rozwijających się.
Kolejne miejsca pracy w handlu oraz małych firmach produkcyjnych zniszczył sieci handlowe.
Następne miejsce pracy zabrał wzrost wydajności pracy w wyniku wprowadzania nowych technologii.
Mieszkańcy Zachodu, broniąc się przed spadkiem poziomu życia w wyniku zmniejszania liczby dobrych miejsc pracy, zaczęli życie na kredyt. Zachęcały ich do tego banki, które straciły poczucie rzeczywistości i mocno zaryzykowały zmniejszając wymagania wobec kredytobiorców. W 2008 r. banki i mieszkańcy Zachodu wpadli z tego powodu w tak wielkie kłopoty, że musiały interweniować rządy, by ich ratować. Ratunek był jednak również na kredyt. Obecnie do granic możliwości zadłużania się doszły państwa. Nie ma więc żadnych możliwości kolejnego ratunku.
W skali globu mamy do czynienia z nadprodukcją. Moce produkcyjne zostały bowiem zbudowane pod olbrzymi popyt Zachodu, a ten popyt teraz gwałtownie spada, bo Zachód już nie ma możliwości dalszego zapożyczania się.
To jest klasyczny kryzys nadprodukcji. Kolejny raz będzie miał on globalny zasięg.
Dostrzegałem go wcześniej. Akcje sprzedałem już w czerwcu 2006 r.
28 września 2008 r. opisałem obszernie swoje obawy na naszych stronach internetowych www.ibs.edu.pl oraz www.gepardybiznesu.pl. Tekst opublikowała też „Gazeta Finansowa”.
Wówczas w Polsce uważano mnie za oszołoma.
„Rzeczpospolita” uspokajała, że kryzysu nie będzie.
A on jest i rozszerza się.
Bo to ten sam kryzys, którego widoczne objawy zobaczyliśmy we wrześniu 2008 r.
Wiem, jakie są przyczyny kryzysu.
Wiem, jaki lekarstwa należy zastosować – więcej wolności, mniej pomocy socjalnej, dobrowolność wszystkich ubezpieczeń społecznych, majątkowych i odpowiedzialności cywilnej, mniej biurokracji i urzędników, żadnych dotacji dla biznesu i samorządów, proste i stabilne podatki.
Nie wiem, jak przekonać do tego polityków, bo to oni mogą zaaplikować te lekarstwa.
Problem w tym, że po ich zaaplikowaniu długo może być gorzej – PKB spadnie o 20-30 proc. – a dopiero później pacjent będzie wracał do zdrowia.
Proponuję liberalne lekarstwa, bo na socjalistyczne niewiele państw stać.
Socjalistyczne, np. państwowe dotacje na tworzenie miejsc pracy, tylko uśmierzają ból, ale nie leczą choroby.
Żyjemy w przełomowych czasach, na zakręcie.
Czeka nas wiele niespodzianek.
Kończy się dominacja Zachodu w świecie.
Amerykanie wiedzą o tym od lat, dlatego wykorzystali ostatni atut jaki mają – swoją armię, by zająć strategiczne pozycje do szachowania przeciwników, stąd napaść na Afganistan, Irak i Libię.
USA słabną jednak w oczach.
Ich przywódcy, by ratować swe pozycje polityczne, mogą zdecydować się na kolejną, jeszcze większą niż w Iraku wojnę.
Jerzy Krajewski, dyrektor Instytutu Nowoczesnego Biznesu