Domino niewypłacalności
"Jeśli dodać 44 mld zł legalnych transferów i 38 mld zł nielegalnych, to okazuje się, że Polska jest po prostu "dojną krową". Około 80 mld zł rocznie wypływa z kraju", powiedział prof. Jerzy Żyżyński z Uniwersytetu Warszawskiego w wywiadzie dla "Naszego Dziennika"
Z prof. Jerzym Żyżyńskim z Katedry Gospodarki Narodowej Wydziału Zarządzania Uniwersytetu Warszawskiego rozmawia Małgorzata Goss
Prezydent naradzał się ostatnio z grupą ekonomistów. Był Pan uczestnikiem tego spotkania. Czym zajmowało się to gremium?
– Omawiano kwestie światowego kryzysu finansowego i jego skutków dla Polski. Gośćmi Pałacu Prezydenckiego byli specjaliści od finansów, zatrudnienia, organizacji i zarządzania, od makroekonomii, historii ekonomii. Inaczej niż na poprzednim spotkaniu tym razem nie było tam przedstawicieli instytucji. Prezydent zwrócił uwagę, że opinie przedstawione przez profesjonalnych ekonomistów – naukowców, są w znacznym stopniu rozbieżne z tym, co prezentowane jest społeczeństwu w mediach. To jest ważne. Rzeczywiście opinia publiczna jest w wielu sprawach dezinformowana. Działa lobbing, który narzuca jej neoliberalny paradygmat. Choćby ten niesławny podatek liniowy, przy którym Platforma ciągle obstaje: poprawność polityczna nakazuje uznawać go za "najsprawiedliwszą formułę podatkową", chociaż każdy wie, że jest to formuła wysoce niesprawiedliwa i szkodliwa ekonomicznie. Prezydent jest zorientowany w tych sprawach, a poza tym posiada wiedzę nieobiegową, wynikającą z jego pozycji w polityce w poprzednich latach, na przykład gdy był prezesem NIK i ministrem sprawiedliwości.
O czym Pan mówił na tym spotkaniu?
– Zwróciłem prezydentowi uwagę na skutki relacji Polski z zagranicą widoczne w bilansie płatniczym Polski. Na bilans składają się trzy elementy: rachunek finansowy, rachunek kapitałowy (ma marginalne znaczenie) i rachunek bieżący. Rachunek bieżący mamy ujemny, tj. więcej importujemy, niż eksportujemy. Ale – co istotne – w bilansie pojawiają się dwie ciekawe rzeczy. Otóż w rachunku bieżącym jest pozycja pod tytułem "saldo dochodów". Przedstawia ono skutki przepływów dochodowych z zagranicą. Otóż to saldo dochodów było przez większość ubiegłych lat ujemne, tzn. więcej dochodów wypływało z Polski, niż przypływało, na przykład w latach 90. saldo osiągało wielkość minus 5 mld zł, minus 4 mld zł, minus 2 mld zł, ale już w roku 2002 wyniosło prawie minus 8 mld zł, rok później podwoiło się do prawie minus 14 mld zł, a w 2004 roku sięgnęło minus 42 mld zł, i w kolejnych latach wahało się między minus 35 a minus 44 mld złotych. Co to oznacza? Oznacza to, że co roku średnio ok. 40 mld zł jest transferowanych z Polski za granicę! Po prostu z Polski ciągnie się dochody. To są konsekwencje błędnie zrealizowanej transformacji, oddania znacznej części majątku w ręce zagraniczne, prywatyzacji na rzecz inwestorów strategicznych, którzy zamiast tworzyć majątek w Polsce, transferują zyski, dywidendy oraz dochody indywidualne za granicę. Miał być zastrzyk kapitału z zewnątrz, a tymczasem nastąpiło przejęcie kapitału wewnątrz, by wyciągać na zewnątrz uzyskane z niego dochody. W rezultacie dziś tracimy zyski z majątku, który posiadamy, zyski, które powinny zostać w kraju i służyć rozwojowi gospodarki. W krótkim czasie transfery wzrosły dziesięciokrotnie, z 4 do 44 mld zł rocznie. To kwota rzędu tej, jaką dysponuje Narodowy Fundusz Zdrowia!
Wypada ponad tysiąc złotych rocznie na każdego Polaka, od noworodka do starca.
– To nie koniec. Druga ważna obserwacja: w bilansie płatniczym jest pozycja, która się nazywa "saldo błędów i opuszczeń". Skąd się bierze to saldo? Bilans musi być tak skonstruowany, aby lewa strona równała się prawej – to, co wpływa do kraju, musi ze względów księgowych równać się temu, co z niego wypływa.
Jeżeli my więcej importujemy, niż eksportujemy, to z zagranicy muszą napłynąć środki, dzięki którym możemy ten import zrealizować. Te środki, inwestycje zagraniczne, inwestycje portfelowe i inne są ujawniane w rachunku finansowym. Rachunek finansowy powinien się równać sumie rachunku obrotów bieżących i rachunku kapitałowego. Ponieważ w skali kraju nie wszystko jest ujawnione i dokładnie policzone, to żeby obie strony się zrównały, wprowadza się dodatkową pozycję pod tytułem "saldo błędów i opuszczeń". Teoria mówi, że jest to "suma pomyłek i opuszczeń powiększona o wartość nietypowych transakcji" (np. nielegalnie transferowane zyski, oszczędności, nielegalny eksport, dochody, które przywożą emigranci zarobkowi itd.). To saldo bywało czasami ujemne, czasami dodatnie, w latach 90. sięgało od kilkuset milionów do paru miliardów. W 2005 roku wyniosło minus 10 mld zł, ale w 2004 plus 6 mld zł, to znów minus 11 mld złotych. I oto nagle w 2007 r. pojawia się w tej pozycji minus 31 mld zł, a w 2008 r. do listopada – już minus 38 mld złotych. Czy pani to sobie wyobraża?
To dowodzi, że gdy zaczynał się kryzys finansowy, z naszego kraju zaczęły nielegalnie wypływać gigantyczne pieniądze!
– I tak się dzieje już drugi rok z rzędu. Prawie 40 miliardów rocznie nielegalnych transferów. I o tym się nie mówi w mediach, politycy się tym nie interesują.
Ładnie Komisja Nadzoru Finansowego strzeże naszych pieniędzy…
– Jeśli dodać 44 mld zł legalnych transferów i 38 mld zł nielegalnych, to okazuje się, że Polska jest po prostu "dojną krową". Około 80 mld zł rocznie wypływa z kraju. Jeśli tę kwotę podzielimy przez liczbę ludności (38 mln), to mamy ponad dwa tysiące na głowę, jak pani trafnie powiedziała, od noworodka do starca. A jeśli przeliczymy to na jednego pracującego (pracujących jest 13,7 mln), to mamy ponad 5800 zł rocznie.
W jaki sposób ten upust krwi odczuwa polska gospodarka?
– No cóż, ładujemy do wspólnego kotła, a ten kocioł ma dziurawe dno. To jest zgodne z powszechnym odczuciem, że Polacy – pracownicy, sfera budżetowa – nie korzystają z owoców wzrostu gospodarczego (o ile on ma miejsce). Polacy pracują i niewiele im zostaje z tego, co wytworzą. Utrata dochodów oznacza mniejsze wydatki, mniejsze oszczędności (60 proc. Polaków nie ma żadnych oszczędności, zaś 40 proc. według badań Komisji Europejskiej – zalicza się do "wykluczonych finansowo", podczas gdy w Danii, Belgii, Holandii i Luksemburgu wykluczenie finansowe dotyczy co najwyżej 1 proc. mieszkańców). I oczywiście mniejsze wpływy podatkowe, słaby budżet państwa, niedofinansowana działalność na rzecz dobra publicznego od edukacji, nauki i ochrony zdrowia po policję. Trzeba dodać, że częściowo wynika to także z tego, iż polscy przedsiębiorcy na ogół finansują inwestycje ze środków własnych, a nie z drogich kredytów bankowych, dążą zatem do zatrzymania dla siebie jak największej części środków i nisko opłacają pracowników. Efektem są niskie dochody pracowników, niskie oszczędności gospodarstw domowych, ale i niskie wpływy budżetowe, bo przedsiębiorcy są mniej opodatkowani niż pracownicy. Problem mniejszego znaczenia kredytu dotyczy właściwie w większym lub mniejszym stopniu wszystkich krajów pokomunistycznych.