Prąd zabija fabryki
Trzeba wstrzymać prywatyzację energetyki. Budżet państwa na upadku firm z innych branż z powodu wysokich cen energii szybko straci to, co zyska ze sprzedaży zakładów energetycznych. Rachunek ciągniony w okresie 10 lat będzie zdecydowanie niekorzystny dla naszego państwa.
2,5 tys. związkowców ze Stalowej Woli, Mielca i Krosna manifestowało w Rzeszowie. Przybyli do stolicy Podkarpacia, by zwrócić uwagę rządu na problem związany z kryzysem i wysokimi cenami energii elektrycznej.
Związkowcy manifestowali pod siedzibą Rzeszowskiego Zakładu Energetycznego. Domagali się żeby dostawca prądu zmienił swoją decyzję o podwyżce cen. Protestowali także pod siedzibą wojewody, domagając się władz walki z kryzysem.
Ceny prądu dla firm poszybowały w górę od 2008 r., gdy przestał zatwierdzać je Urząd Regulacji Energetyki. W 2008 r. wzrosły o ok. 20-30 proc. Wtedy firmy nie protestowały przeciw podwyżkom, bo koniunktura była bardzo dobra. Problemy zaczęły się w 2009 r. – firmy energetyczne zażądały podwyżek rzędu 40-60 proc. To potężny cios zwłaszcza dla najbardziej energożernych firm, jakimi są huty. Prąd to dla nich od kilkunastu do nawet 50 proc. kosztów działania. Zamknięto Hutę Aluminium w Koninie.
Skala podwyżek jest podobna w całym kraju. Firmy energetyczne tłumaczą, że rosną ceny węgla, z którego produkuje się u nas 94 proc. prądu. W tym roku wzrosły one o ok. 40 proc. Z kolei kopalnie tłumaczą, że węgiel musi być droższy, bo wydobywamy go coraz mniej.
W 2008 r. po raz pierwszy wyeksportowaliśmy mniej węgla niż przywieziono go z zagranicy. Bez inwestycji w nowe złoża węgla będzie coraz mniej – tłumaczą zarządy kopalń, które muszą zgromadzić na te inwestycje ok. 19 mld zł.
Na potrzeby inwestycyjne powołują się także energetycy. Większość elektrowni w Polsce zbudowano w latach 70. i właśnie kończy się ich żywot. Na nowe bloki potrzeba gigantycznych pieniędzy, ok. 60 mld zł, a bez nowych elektrowni wkrótce może zabraknąć nam prądu.
Dodatkowo cenę prądu winduje koszt zakupu uprawnień do emisji CO2.
Firmy mają teoretycznie swobodę wyboru dostawcy. Wolny rynek powinien więc wymusić konkurencję i trzymać ceny w ryzach.
Ale przedsiębiorstwa skarżą się, że konkurencji ani widu, ani słychu, a wszystko przez regionalne monopole energetyczne.
I rzeczywiście, mało który dostawca energii jest zainteresowany w dostarczaniu prądu poza swoim obszarem działania. Największy i najtańszy producent prądu w Polsce, Państwowa Grupa Energetyczna (należy do niej także Rzeszowski Zakład Energetyczny, pod którym protestowali związkowcy ze Stalowej Woli) nie ma nawet oferty dla firm spoza swego regionu.
Źródło: Gazeta Wyborcza
Nasz komentarz:
Energetyka to jedna z kluczowych dziedzin gospodarki.
Jeżeli zostanie przejęta przez zagraniczny kapitał, a ceny energii zostaną uwolnione, łatwo ją będzie można wykorzystać do drenowania polskich przedsiębiorstw.
Wiele firm już ma kłopoty z powodu ogromego wzrostu cen energii. A przecież na tych podwyżkach się nie skończy, gdyż jeszcze trzeba dostosować energetykę do wymogów pakietu klimatycznego, na który nasz rząd pochopnie zgodził się w zeszłym roku.
Ile polskich firm upadnie, ile osób straci pracę z powodu wrostu cen energii?
Nikt tego dokładnie nie wie.
Nie zdziwię się jednak, gdy na koniec 2009 r. stopa bezrobocia w Polsce będzie wynosiło 18 proc. Sporo z tego to będzie efekt wzrostu cen energii elektrycznej.
Trzeba wstrzymać prywatyzację energetyki. Bo skończy się tak, że zakłady energetyczne zostaną sprzedane tanio, a ich nowi właściciele odbiją sobie inwestycje z nawiązką, podwyższając ceny energii dla ludzi i firm. W następstwie tego sporo firm upadnie, zwiększy się bezrobocie, zmniejszą wpływy do ZUS i z podatków, a wzrosną wydatki z Funduszu Pracy.
Budżet państwa w szybkim tempie straci więc to, co zyska ze sprzedaży zakładów energetycznych. Rachunek ciągniony w okresie 10 lat będzie zdecydowanie niekorzystny dla naszego państwa – kilkanaście, a może więcej miliardów złotych w plecy.
Jerzy Krajewski
Więcej na ten temat: