Polskie spółki nie są jedynymi ofiarami opcji
Burza w Azji. Tamtejsi eksporterzy tracą miliardy na walutowych derywatach. Wśród dostawców jest Citigroup i francuska grupa BNP Paribas. Tam jednak eksporterom z odsieczą przyszły władze.
W redakcji "PB" urywają się telefony od zrozpaczonych szefów, często rodzinnych, niewielkich firm. Twierdzą, że bankierzy, korzystając z ich niewiedzy, "wcisnęli im ryzykowne walutowe instrumenty pochodne". Teraz grozi im nawet plajta (patrz ramka obok). Okazuje się jednak, że polscy przedsiębiorcy nie są jedynymi ofiarami toksycznych instrumentów. Podobna choroba dotknęła Azję.
W ostatnich tygodniach najgłośniej o Korei Południowej. Firma analityczna Standard Poor's szacuje, że tamtejsze firmy mogły stracić na tzw. derywatach walutowych co najmniej 2,4 mld USD. Chodzi o zabójcze opcje. Zapewniały one eksporterom stały kurs wymiany, dopóki kurs koreańskiego wona do dolara wahał się w określonym przedziale. Firmy zobowiązały się jednak zapłacić co najmniej dwukrotną wartość kontraktu, jeśli kurs dolara wystrzeliłby w górę. I tak też się stało. Od lipca (wtedy banki nasiliły akcję sprzedażową opcji) koreański won stracił na wartości prawie 50 proc.
Walczą o swoje
Koreańscy eksporterzy nie poddają się. Łączą siły i razem skarżą do sądu banki, które rozprowadzały opcje po rynku (m.in. znaną również w Polsce Citigroup). Próbują podważyć zawarte umowy, twierdząc, że banki wprowadziły ich w błąd i nie poinformowały należycie o ryzyku.
— Opcje są niezwykle spekulacyjnym produktem, które naraziły eksporterów na nieograniczone straty. Wzywamy regulatorów do zajęcia się tą sprawą i ściślejszego nadzoru rynku derywatów. Mamy nadzieję, że to pozwoli uniknąć podobnych zdarzeń w przyszłości — powiedział agencji Bloomberg Kim Tae Hwan z koreańskiej Federacji Małych i Średnich Firm. Koreańskim eksporterom z pomocą przyszedł rząd i tamtejsi regulatorzy.
— Są firmy, które przesadziły z "zabezpieczeniem", i banki, które nie przypomniały nabywcom opcji o potężnym ryzyku — twierdzi Hyeon Jung Gun z koreańskiego odpowiednika Komisji Nadzoru Finansowego.
W Korei trwają prace nad przepisami, które ograniczą firmom dostęp do derywatów tylko do "realnych potrzeb".
Kto za tym stoi
Problem toksycznych instrumentów pochodnych bulwersuje niemal cały Daleki Wschód. Miliardy tracą eksporterzy hinduscy czy chińscy. Dużym echem odbiła się sprawa potężnego konglomeratu z Hongkongu, Citic Pacific. W październiku wyszło na jaw, że spółka straci kilka miliardów dolarów na ryzykownych operacjach walutowych. Giełdowy kurs giganta załamał się. Jego przedstawiciele ujawnili, że wśród sprzedawców derywatów znalazła się brytyjska grupa HSBC, amerykańska Citigroup i francuska grupa BNP Paribas (nad Wisłą było o niej ostatnio głośno za sprawą prognozy wzrostu PKB w 2009 r. o 0,4 proc.).
Władze monetarne Hongkongu sprawdzają, czy tamtejsze banki właściwie informowały klientów o ryzyku. Chodzi o transakcje spekulacyjne na instrumentach pochodnych, które bankierzy sprzedawali i opisywali jako transakcje zabezpieczające (tzw. hedge). Kłopotami eksporterów zainteresował się też bankowy regulator z Chin. Planuje zwiększyć przejrzystość rynku opcji. Ma to m.in. wymusić na bankach sprzedaż klientom produktów, których rzeczywiście potrzebują.
źródło: Newsletter "Pulsu Biznesu"
Więcej w czwartkowym "Pulsie Biznesu"