Jak zniszczyć bankowość spółdzielczą w Polsce
Kilkanaście lat temu zmuszono banki spółdzielcze do podniesienia kapitałów własnych do 500 tys. euro, potem do 1 mln euro.
To spowodowało, że z rynku zniknęły najmniejsze banki, te osadzone najbliżej swoich członków i klientów, te, które służyły lokalnym społecznościom, te które udzielały tanich kredytów głównie na rolnictwo i działalność gospodarczą z depozytów złożonych przez lokalną społeczność.
Taka mała bankowość nie potrzebuje wystawnych siedzib banków. Można ją prowadzić w kilku małych pokoikach.
Bankom komercyjnym przeszkadzała jednak taka konkurencja. Wymagane kapitały własne zostały podniesione, co spowodowało, że z rynku w wyniku konsolidacji (łączenia się) zniknęła większość banków spółdzielczych.
Z 1660 banków spółdzielczych w Polsce w 1990 r. zostało 573 banki spółdzielcze obecnie.
Większa skala działania spowodowała utratę większości cech spółdzielczych przez te banki. Duża część z nich to już tylko małe banki komercyjne, działające w spółdzielczej formule prawnej.
Globalbanki szukają sposobu, jak przejąć kontrolę nad nimi.
Ale to nie koniec niszczenia spółdzielczości bankowej na zlecenie banków komercyjnych.
Komisja Europejska chce wprowadzić jeszcze wyższe wymagania kapitałowe. Wymyśliła takie wskaźniki płynności, by nie mogła ich spełnić duża część banków spółdzielczych. Ma to je zachęcić do tworzenia ściślej współpracujących grup bankowych.
"To mają być armie, a nie pospolite ruszenie, jakim teraz są zrzeszania banków spółdzielczych", powiedział Wojciech Kwaśniak, wiceprzewodniczący Komisji Nadzoru Finansowego 12 marca 2012 r. na konferencji w NBP.
Po co mają powstać armie w sektorze bankowości spółdzielczej?
Bo nad armiami łatwiej zachować kontrolę.
Krótko mówić, łatwiej będzie wziąć władze banków spółdzielczych za mordę.
W rezultacie znowu zmniejszy się liczba banków spółdzielczych i nabiorą one coraz więcej cech banków komercyjnych.
W przyszłości globalbanki spróbują przejąć kontrolę nad "armiami banków spółdzielczych".
Dziś jest to bardzo trudne.
Ale w kryzysowych czasach, gdy do banków zrzeszających trafią dywersanci mogą otworzyć się nowe możliwości.
Przez kilka lat działały trzy zrzeszenia banków spółdzielczych. Wystarczył jednak jeden błąd w jednym z nich – w Mazowieckim Banku Regionalnym, by zniknął on z rynku – połączył się z Gospodarczym Bankiem Wielkopolski tworząc SGB Bank.
Na czym polegał błąd?
Jeden z pracowników MR Banku ulokował 50 mln zł w banku w Islandii. Islandzki bank w 2009 r. wpadł w kłopoty i nie zwrócił depozytu. MR Bank finansowo wsparły dwa inne banki zrzeszające, ale samodzielności już nie utrzymał.
Czy błąd pracownika M Banku był przypadkiem czy dywersją?
Nie wiemy.
A co stanie się, gdy błędy powodujące stratę 1 mld zł popełnią pracownicy Banku BPS, największego banku zrzeszającego?
Kto go będzie ratował?
Banki spółdzielcze nie będą w stanie wyłożyć takiej kwoty.
Z pomocą mogą przyjść globalbanki, np. Rabobank.
Gdy Grupa BPS będzie armią, Rabobank będzie miał ułatwione przejęcie kontroli nas bankowością na wsi i w małych miastach.